wtorek, 25 kwietnia 2017

Ludzkie. Wokół rzeczy





Mouvement Emmaüs. Ruch społeczny, międzynarodowa organizacja charytatywna. 1949, Francja, założyciel Henri Grouès (czyli ojciec Piotr, „ojciec bezdomnych”). Pierwszym kompanionem (z fr. współtowarzyszem) wspólnoty Emaus pod Paryżem został ocalony przez ojca Piotra przed samobójstwem mężczyzna.


Obecnie w ponad 40 krajach na świecie wspólnoty przyjmują ludzi potrzebujących pomocy. Bez względu na wiek, pochodzenie i przeszłość trafiają do nich bezdomni, uzależnieni, samotni, uchodźcy. W Emaus odnajdują schronienie i poczucie bezpieczeństwa. Członkami zostają także wybierający życie proste, zorientowane na dzielenie się z innymi. Kompanioni mieszkają razem, pracują i wspólnie dzielą się wypracowanym zyskiem w ramach komuny. Przyjmowane są indywidualne osoby lub całe rodziny. Niektórzy spędzają we wspólnocie wiele lat, nierzadko całe życie.


W działalności pomagają wolontariusze. Emaus prowadzi również domy pomocy, poradnie, przychodnie, noclegownie i szpitale. W Polsce są w Lublinie, Nowym Sączu, Krakowie-Nowej Hucie oraz Rzeszowie. Wspólnoty starają się przygotować miejsca pracy dla każdego, w zależności od kwalifikacji lub np. stanu zdrowia. Zbierają używane przedmioty, przywracając im ponownie wartość, pomagają ofiarom kataklizmów, konfliktów, wojen, głównie koncentrując się jednak na pomocy materialnej dla najuboższych. Prowadzą własne sklepy lub kiermasze, na których sprzedają odnowione meble, ubrania, sprzęt elektroniczny, rzeczy codziennego użytku i inne otrzymane od darczyńców. Kompanioni podróżują w ramach wymian międzynarodowych (właściciele sąsiadującej z nowohuckim Emaus restauracji mile wspominają gości z Francji i Niemiec). Zysk jest przeznaczony na utrzymanie wspólnoty. Praca przyjmuje różnorodne formy: rolnictwo, hodowla, rzemiosło, usługi. Nowohucka wspólnota ma własną stolarnię. Są na Facebooku.





W listopadzie 2016 przychodzę po raz pierwszy, mając o Emaus szczątkową wiedzę.


Rozglądam się po dużym pomieszczeniu obwarowanym piętrami foteli, rzędami szafek, stosami filmów DVD. Dostrzegam około 40-letniego mężczyznę. Zapytany, czy można zostawić ulotki na spotkanie z mieszkańcami Nowej Huty, Święty (tak się przedstawia) milczy przez chwilę, po czym wskazuje mi krzesło i odpowiada, siadaj, po prostu. Patrzy na mnie bardzo spokojnie i uważnie, ma słaby wzrok. Przez całą rozmowę czuję, że jestem dla niego bratem, że okazuje mi szacunek. Mówi dużo o swoich zasadach, częstuje żółtym camelem. Wychowany na Bałutach, na klatce siedział z O.S.T.R., jedna córka 9, druga 22 lata. Jest nas w noclegowni 13-cioro. Ostatnio facet się rozchorował i żona każe mu wychodzić z domu. No to przyszedł tutaj. A chłopak nie pali, nie pije. Rozmawiamy o mojej rodzinie. Trzymaj się, młody człowieku, nie choruj.


4 miesiące później stoję przed schodami na drugie piętro. Na dole meble i elektronika, na górze wszystko. Zauważam logo po raz pierwszy, choć mijałem je już kilkadziesiąt razy, próbuję zrozumieć. Szczegół, który spaja.


I właśnie w tym momencie za moimi plecami rozmowa pracowników o bezdomności. Niektórzy z wyboru, z lenistwa. We Włoszech młody chłopak, jak ja pracowałem, piliśmy po pracy w gaiku oliwnym winko. Podchodzi, z wielką brodą, a my patrzymy, a on młody. I że zbiera 100 euro, to po co on ma pracować. Jeden mężczyzna milczy, pozostali dwaj kiwają głowami. Gorzki śmiech, wyraźna dezaprobata.


Prawie równocześnie z piętra dobiega głos młodej kobiety. Okazuje się później, że przyszła z mamą. No, nic konkretnego dzisiaj nie przyniosłam, ale jednak. Pani Stasiu, dla bachorów! Po kuzynki dzieciach. Trzeba się dzielić!


Dalej myślę nad logiem. Nowe życie, miłosierdzie, pokój, umiarkowanie, przewaga ducha nad ciałem. Wchodzę na górę. To „nic konkretnego” okazuje się być połową ogromnego, błękitnego worka na śmieci. Tak, ta sytuacja stała się dla mnie spoiwem.





Nie kupuję w Emaus. Zakupy zrobię później, wiele godzin i tygodni później. Przeprowadzam eksperyment na sobie samym, próbuję zapomnieć o towarowym charakterze rzeczy w Emaus, zawiesić, wziąć w nawias. Przedsięwzięcie szybko przynosi dobre rezultaty, otrzymuję panoptikum fragmentów: za każdym pojedynczym przedmiotem kryje się potencjał poznania jego kontekstu, okoliczności przybycia do Emaus, sytuacji kupna, złożoności i nieoczywistości interakcji z człowiekiem. Społeczne doświadczanie przedmiotów. Właściwości rzeczy osiągane przez relacje z konkretną osobą, w konkretnym momencie i na konkretnym tle. Odpadki, resztki, przedmioty użytkowe, wszystkie stanowić mogą obiekty ciekawości. Nie patrzę na rzeczy, patrzę „poprzez nie” na „laboratorium” (Rakowski) żywych eksponatów, ludzkich historii, nawyków, drobnych gestów, przyjętych zwyczajów.


Pani Stasia urządza mi małą przechowalnię na torbę i kurtkę za kontuarem. Wychodzimy czasem wspólnie na papierosa, pali zwykle po połówce. Zajęta krzątaniem się i zagadywaniem gości obserwuje kątem oka moje zachowanie, zdaje się „rozumieć” moją obecność. Chętnie odpowiada na pytania, ale pierwszy raz zagaduje sama dopiero przy trzeciej wizycie. Mówi z satysfakcją, cicho, abym tylko ja słyszał. Pan, który był przed chwilą, przychodził po figurki-pierdółki takie dla córeczki i jak kiedyś, żeby kupić jej puzzle, bo one rozwijają, i teraz, widzi pan, klient jest nie do zdarcia, po 2 zł pudełko, przychodzi non-stop (śmiech)! Po wejściu pan „nie od zdarcia” od razu otrzymuje troskliwe pytanie, a jak tam Tamarka? 


Pani Stasia – przedmiot – klient. I odwrotnie. Rzeczywiście odnoszę wrażenie, że mój sposób prowadzenia obserwacji jest szczególny, odczuwam to wręcz fizycznie, patrząc niejako w kierunku od przedmiotów do ludzi, wnioski są naroślą na rzeczach. Rzeczy dostarczają wiedzy o „podskórnych” (Rakowski) stosunkach ludzi z przedmiotami, pomagają przybliżyć codzienności (celowo w liczbie mnogiej) klientów Emaus.





Nadchodzi pierwsza tego dnia darowizna. Nie wierzy pani w świętego Mikołaja? Do Emaus przychodzi święty Mikołaj! 


Do Emaus rzeczy się przynosi, porządkuje, rozmawia „wokół” nich, to zawsze. Nie zawsze natomiast się je sprzedaje. Niektóre nazbyt zużyte, znoszone rzeczy oddaje się do utylizacji. Ponadto funkcjonalność spółdzielni dla społeczności Nowej Huty bynajmniej nie ogranicza się do wymiany dóbr.


W centrum uwagi zawsze jest przestrzeń 1x1 m2, tuż przed kontuarem – miejsce, gdzie stawiane są worki, kartony, torby z darowiznami. Wokół tego centrum orbitują pracownicy, poświęcając często lwią część dnia porządkowaniu „nowości”. W marcu nie przyjmują już futer, jest ich zbyt dużo, poza tym nie sprzedadzą się pewnie. No i reszta musi się zmieścić, bo każdy dzień przynosi kolejne datki.


Daje się łatwo zauważyć pewną prawidłowość w częstotliwości pojawiania się klientów. Najgęściej w Emaus jest w okolicach 10 każdego miesiąca, gdyż wtedy kumulują się renty z wypłatami. 5, 10, 15, wtedy najwięcej osób przychodzi, komentuje pani Stasia. I mówi mi też wtedy, zdenerwowana na znikające z klatki schodowej papierosy, jak to miała być tylko na zastępstwo, a już parę lat w Emaus się zebrało. Poprawia jej się humor.







O, a ja znowu mam koszulę dla pana! Pana żona mnie podpuściła, żeby panu nie spuszczać z ceny! 


Wspólne obcowanie z przedmiotami ułatwia nawiązywanie rozmów, uprawomocnia zadawanie pytań i zaspokajanie ciekawości. Pojedyncza rzecz staje się nierzadko metaforą większej całości, innej zupełnie jakości, np. rozmowa o pudełku z ukrytym drugim dnem przeradza się w dyskusję o politycznej przeszłości Nowej Huty, książki na półce uruchamiają pamięć i wspomnienia. Przedmioty przełamują dystans i nieśmiałość, bo mówiąc o nas samych dzięki impulsowi uzyskanemu przez ich moc oddziaływania na wyobraźnię zwalniamy się z trudu podjęcia pierwszego kroku, zawiązania rozmowy, to one wyręczają nas. Szczególnie przedmioty przy kasie. Moment samej transakcji stanowi też dobry grunt pod pogawędkę.


Większość gości górnej kondygnacji to stali bywalcy. Kiedyś głównie renciści i emeryci, dziś bardzo szeroki przekrój. Obserwuję mężczyznę kupującego materiał, stary obrus, na obicie do krzeseł. Kolor nieważny, na starość tylko pieniądze i (w stronę pani Stasi) kobiety, nie kolory. Mieszka przy lesie, mówi, daleko. Pani Stasia dołącza w gratisie krawat, którego wybór przypada mi w udziale. Spór o to, czy Emaus przyjmie złotówkę za krawat, czy nie ma mowy!, trwa 10 minut, a wszyscy zwijamy się ze śmiechu. Za darmo to ja dostałem mieszkanie i żonę! I co, ja o śmierci to nie będę z panem rozmawiał, pan za młody, patrzę, góra 18 lat… Pan to „500+” i ożenić się, bo na pewno kawaler!


Najistotniejszy dla statusu tych wszystkich krawatów jest fakt, iż ożywają bezustannie, potrafią wydobyć ze swych posiadaczy zachowania, nastroje i emocje. „Dla tej antropologii rzeczy nie są już tylko pewną sferą kultury, lecz jednocześnie widzialnym i niewidzialnym wymiarem naszej materialno-cielesnej egzystencji. W pewnym sensie dokonuje się tu przejście, jak pisali Olga Kwiatkowska i Adam Kola, w kierunku ‹‹widzenia rzeczy w ścisłym związku z człowiekiem››" (Rakowski).








Szybko uzależniam się od przeczesywania książek w poszukiwaniu pozostawionych zakładek, śladów, listów, przepisów na babkę piaskową. Wyjmując książkę z regału biorę do ręki fragment przeżywanej przeszłości. Może by tak zrobić wystawę przedmiotów ze spółdzielni? Przechodzi mi przez głowę, że w „Żywym archiwum” Tadeusza Kantora wiele obiektów scenicznych posiadało kółka. Można je było przesunąć, zabić wrażenie martwoty, zaznaczyć symbolicznie, że one także pamiętają, mają swoje biografie, przemieszcza się ich znaczenie.


Mam ochotę za niektórymi przedmiotami podążyć w głąb ich historii, spróbować dotrzeć do właścicieli. Obserwowane w perspektywie antropologii rzeczy, która doszukuje się w przedmiotach ich poruszania się niestandardowymi szlakami, bycia z człowiekiem w „kulturowej zażyłości” (Herzfeld); obserwowane w ten sposób Emaus nazwałbym społecznym żywym (w sensie ciągłej rotacji przedmiotów) archiwum rzeczy, którego uważna obserwacja ułatwia zrozumienie nieoczywistego fenomenu Emaus, jakim jest docieranie do ludzi za pomocą składających się na ludzką codzienność przedmiotów. Owo docieranie odbywa się na ograniczonej przestrzeni fizycznej, na której przedmioty „zdarzają się” wciąż i bezustannie, na której sprzedana niegdyś z Polski lub zabrana przez polską rodzinę do Francji zastawa wraca do Krakowa po 40 latach, aby stać się elementem n-tej już w swej biografii ludzkiej codzienności. Przedmioty są bezbronne.


Emaus i jego rzeczy to palimpsesty.


Nowohuckie „archiwum” daje dostęp do przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, których ślady i diagnozy ujawniają składające się nań rzeczy.




W trakcie odpoczynku od książek spotykam panią Anię. Pani Ania kupiła w Emaus żelazko parowe i piłkę do ćwiczeń. 


50 lat spędzonych w Krakowie to były brudne lata, komentuje, określa się jako ofiarę reprywatyzacji. Od roku w Nowej Hucie, na osiedlu Willowym. Przychodzi regularnie, z ciekawości. Co prawda brakuje sklepów, trzeba jechać na Stalowe, ale... To miejsce to jedyna rozrywka na Willowym, a na dole pani dobrze gotuje. Przydałby się tu gdzieś sklep dyskontowy. 


W spółdzielni często widzę matki z dziećmi, najczęściej silne, młode mamy z dziećmi noszonymi w chustach lub nosidłach, rzadko z wózkami. Niektóre z nich to „Babki z Nowej Huty”. Warsztaty wiązania chust odbywały się nie tak dawno w NCK im. C. K. Norwida. Emaus odwiedzają także okoliczni Romowie, kolekcjonerzy staroci i osobliwości, antykwariusze zainteresowani książkami, młodzi hipsterzy z torbami „Pan tu nie stał” oraz, odkąd zasypuję ich relacjami z terenu, liczni spośród moich znajomych.


Czteronogie są w Emaus mile widziane.




Nowohucka spółdzielnia Ruchu Emaus to bezdomne rzeczy i bezdomni niegdyś ludzie. Synergia rzeczy i ludzi, spójnik "i" rzeczywiście spaja.


Przedmiot potrafi, jak ma to miejsce w przypadku Emaus, być jednocześnie naznaczonym śladami czasu żywiołem pamięci i medium społecznego wsparcia. Kluczem do opisu miejsca, przestrzeni, trwania. Muzeum małych i wielkich historii oraz podstawą, źródłem codziennego utrzymania. Euforią badawczą dla antropologa, chlebem powszednim dla wielu. W rzeczach możemy przejrzeć się jak w lustrze. Dużo dają, nie tylko do myślenia.


Wreszcie rezultatem napotkania rzeczy nie jest spostrzeżenie, ale „nowy stan napotykającego” (Ingold). Tak, „napotkanie” popielnicy, a więc przywilej palenia papierosów wraz z kampanierami to swoisty rytuał przejścia. Ze stadium ciekawskiego obserwatora awansowałem na partnera do kuluarowych rozmów. Z obsługą czarnej puszki na niedopałki wiąże się rytuał, którego nie mogę zdradzić. Straciłbym status „swojego”.




Na potrzeby pracy skorzystałem z publikacji:

T. Ingold, Kultura i postrzeganie środowiska, w: Badanie kultury. Elementy teorii antropologicznych, red. M. Kempny, E. Nowicka, Warszawa 2005.

I. Kopytoff, Kulturowa biografia rzeczy - utowarowienie jako proces,

w: Badanie kultury...

T. Rakowski, Przemiany, przesunięcia, przedmioty przejściowe. Antropologia rzeczy jako wyzwanie metodologiczne, „Kultura współczesna” 2008/2.



t.w