czwartek, 27 lipca 2017

„Być jak feniks”: „życia” Zalewu Nowohuckiego

Zalew Nowohucki/MICHAŁ ŁEPECKI
http://krakow.wyborcza.pl/krakow/51,35798,20126429.html?i=0


Zdaję sobie sprawę, iż nadany poniższemu wpisowi tytuł może początkowo wydać się czytelnikom niejasny, a nawet przesadnie patetyczny. Cóż bowiem ma wspólnego park nad Zalewem z mitologicznym ptakiem?! Zestawienie to nie jest jednak przypadkowe… Ma na celu podkreślenie jednej z podstawowych cech “Zalewu Nowohuckiego” jaką jest jego cykliczność – sezonowość, a nawet zdolność do odradzania się.


Wydzielony pod koniec lat 50. teren miał za zadanie służyć mieszkańcom dzielnicy jako przestrzeń wypoczynkowo - rekreacyjna. Trzeba przyznać, iż mimo upływu lat oraz zaistniałych w tym czasie przemian ustrojowych opisywany obszar miasta nie zatracił swej pierwotnej funkcji. Sporym zmianom uległ jednak sposób jego definiowania. Początkowo teren “Zalewu Nowohuckiego” był miejscem wypoczynku dedykowanym pracownikom “Kombinatu Metalurgicznego - Huty im. J. Lenina” (i ich rodzinom). Wówczas, jak się dowiedziałam, wspomniany zakład przemysłowy miał patronat nad Zalewem, organizując tam rozmaite festyny (np.: z okazji Dnia Dziecka). Urządzane były wówczas potańcówki oraz konkursy dla dzieci i dorosłych (jak chociażby popularna gra w lotki/rzutki czy zawody w strzelaniu z wiatrówki). 


Z początkiem lat 70., z inicjatywy społecznej (o czym informuje niewielka tablica pamiątkowa umieszczona na ścianie obok drzwi wejściowych) powstał na terenie Zalewu “Dom Wędkarza” - niepozorny piętrowy budynek o ciemnopomarańczowej elewacji, którego parter po dziś dzień stanowi siedzibę “Koła Wędkarskiego” dzielnicy, a zarazem główny punkt administracyjny “Zalewu Nowohuckiego” (na piętrze znajduje się “Sala weselna"). Moi rozmówcy nie potrafili mi jednak powiedzieć na jakiej zasadzie główna siedziba “Koła Wędkarskiego” współegzystowała z “Hutą im. J. Lenina”, której zarząd, jak już wspominałam, przez wiele lat pełnił rolę gospodarza Zalewu. Dziś sam “Dom Wędkarza” zdaje się stopniowo tracić na znaczeniu. Z początkiem wiosny niejednokrotnie słyszałam narzekania łowiących, że ryby nie biorą, “a karpi w zalewie coraz mniej”. Logicznym wydaje się więc wniosek, że i ta funkcja Zalewu staje się coraz mniej istotna.


Nie oznacza to oczywiście, iż “Dom Wędkarza” stracił większość stałych członków Koła. W trakcie prowadzonych przeze mnie badań miałam okazję porozmawiać między innymi ze Zbigniewem, który jest jednym z nich. Mimo otwarcie wyrażanego niezadowolenia z obecnej kondycji “Koła Wędkarskiego”, mężczyzna od lat cieszy się z możliwości połowu nieopodal domu. Warto tu również nadmienić, że Zbigniew korzysta z terenu “Zalewu Nowohuckiego” od początku jego istnienia. Ponadto, nie mogąc bezpośrednio uczestniczyć przy budowie “Domu Wędkarza” ze względu na odbywaną wówczas migrację zarobkową w Niemczech, przesyłał pieniądze na rzecz jego powstania. Może właśnie dlatego, nie szczędził on gorzkich słów, uskarżając się na podniesienie cen pozwoleń wędkarskich czy też zmniejszenie populacji karpi, którymi w ciągu roku zarybiany jest Zalew. Zbigniew wyraził podczas naszej rozmowy przypuszczenie, że pogorszenie się warunków połowu ryb jest wynikiem malejącej liczby członków “Domu Wędkarza.” Sugerował również, iż może mieć na to wpływ zaostrzenie wymogów formalnych jak chociażby jednoznaczne określenie dni, a nawet dozwolonych godzin połowu karpi oraz dopuszczalnej dziennej normy “złapanych” ryb. 


W kontekście przytoczonej w powyższym akapicie rozmowy, słusznym wydaje się przypuszczenie, że właśnie zanikanie jednej z podstawowych cech “Zalewu Nowohuckiego” sprawia, że z końcem zimy oraz początkiem wiosny zdaje się on “ziemią niczyją". Niewielu mieszkańców dzielnicy pamięta wówczas o parku nad Zalewem. W tym czasie służy on przede wszystkim jako miejsce spacerów z psem oraz skrócona trasa z pracy do domu. 


Mimo niewielu użytkowników Zalew zdaje się w symboliczny sposób wyraźnie podzielony na poszczególne sfery, z których każda służy “innego rodzaju odbiorcom”. Wędkarze korzystają przede wszystkim z przygotowanych dla nich stanowisk (niewielkich betonowych stojaków z drewnianymi siedzeniami) ustawionych w jednakowych odstępach wzdłuż brzegu, przy którym usytuowany jest również budynek “Domu Wędkarza”. Właściciele psów spacerują zazwyczaj ze swoimi czworonogami główną aleją ciągnącą się wokół akwenu. Korzystające z pierwszych słonecznych dni, rodziny z małymi dziećmi przychodzą na plac zabaw znajdujący się po przeciwległej stronie parku. Osoby regularnie uprawiające sport, ćwiczą natomiast na specjalistycznych przyrządach stanowiących “siłownię polową” ustawioną nieopodal placu zabaw. Jedynymi użytkownikami, zdającymi się nie przestrzegać nieformalnie ustanowionych granic wewnątrz “Zalewu Nowohuckiego” są biegacze i rowerzyści - korzystający z przestrzeni parku w sposób całkowicie dowolny. Warto przy tym nadmienić, iż naruszenie umownie ustalonych granic wiąże się z narażeniem na gniew pozostałych użytkowników parku nad Zalewem. Nie jest bowiem dobrze widziane by zabawy dzieci (np.: uderzanie patykami w taflę wody, stanowiące zawody w stworzeniu jak największej fali lub dokarmianie ptactwa wodnego – kaczek i łabędzi) przyczyniły się do płoszenia ryb lub niedopilnowane przez właścicieli psy biegały luzem obok placu zabaw. Wspomniane sytuacje prowadzą nieuchronnie do utyskiwań lub kąśliwych uwag pod adresem osób niestosujących się do przyjętych powszechnie zwyczajów.


Panujące w okresie zimowo - wiosennym zasady ulegają przewartościowaniu z początkiem lata… Nie obowiązują wówczas nieformalnie ustanowione granice wewnątrz „Zalewu Nowohuckiego,” a i ustanowiony przez „Dom Wędkarza” regulamin ulega czasowemu zawieszeniu. Zniesiony zostaje chociażby bezwzględny zakaz korzystania na terenie akwenu ze sprzętu do pływania (np.: rowerków wodnych). Choć trzeba przyznać, że odgórnie ustalone zasady, nigdy nie są tam szczególnie rygorystycznie przestrzegane. Nikt bowiem mimo wyraźnego zakazu nie ma większych problemów ze swobodnie korzystającymi z (wszystkich) alejek spacerowych rowerzystami czy też osób dokarmiających łabędzie lub kaczki. Jak zostało już wspomniane teren parku nad Zalewem zdaje się późną wiosną odradzać niczym mityczny Feniks. Park stopniowo się zaludnia. Nieistniejące lub nieczynne zimą budki z małą gastronomią rozpoczynają swoją sezonową działalność. Niemal w każdym miejscu “Zalewu Nowohuckiego” zakupić można piwo, lemoniadę, lody czy frytki. Znajdujący się na lewo od “Domu Wędkarza” stojak z rowerami pustoszeje. Przy tymczasowych lokalach gastronomicznych zapełniają się ustawione na czas lata stoliki z parasolami. Nieopodal “siłowni polowej” rokrocznie budowana jest scena dla koncertujących w tym czasie muzyków oraz aktorów teatralnych wystawiających swoje spektakle (nierzadko, sądząc po tytułach zamieszczonych na plakatach reklamowych wiszących wokół Zalewu, inspirowanych specyfiką życia w Nowej Hucie). Wokół sceny ustawiane są liczne “leżaki plażowe” i pufy. Ten okres roku jest wyraźnie wyczekiwanym przez mieszkańców dzielnicy. Świadczy o tym chociażby odręczny napis na okiennicy niewielkiej drewnianej budki z kebabem i BBQ: „Antoni wróć – smakosze z Australii.” Zacytowana tu adnotacja nie jest jednak postrzegana jako akt wandalizmu, a raczej dowód sympatii., wskazujący również, iż przynajmniej część właścicieli czasowych lokali z fast food'em znana jest użytkownikom Zalewu od dawna. Wiosną oraz z początkiem lata kilkukrotnie udało mi się usłyszeć serdeczne powitania klientów z właścicielem wspomnianej butki z kebabem oraz pracującymi dla niego kucharzami. Warte wspomnienia jest również, iż znaczna część tych osób witała się ze sobą po imieniu.


Wypowiedziane w połowie marca przez jednego z mieszkańców Nowej Huty słowa, że „nad Zalewem nic się nie dzieje”, podlegają jak widać czasowemu zawieszeniu. Warto tu również nadmienić, że jedyną niezagospodarowaną w tym okresie przestrzenią parku pozostają opustoszałe stanowiska wędkarskie. To też, słuszną zdaje się hipoteza, iż “Zalew Nowohucki” traci stopniowo rolę miejsca połowu ryb. W okresie wakacyjnym uwidacznia się jednak wyraźnie (mimo zaistniałych przemian w jego definiowaniu) jego pierwotna funkcja jaką jest miejsce wypoczynku, spotkań i rekreacji mieszkańców dzielnicy. Co więcej, opisane wypowiedzi i zachowania użytkowników tej przestrzeni wyraźnie sugerują, że mimo swoistego zastoju w okresie zimowym teren parku nad Zalewem nie znika ze świadomości mieszkańców Nowej Huty. Zdaje się być nieodzowną częścią krajobrazu dzielnicy od ponad 60 lat… postrzeganą jako dobro ogółu. Choć, o czym opowiadał mi Zbigniew, historia jego powstania wiąże się z przykrym wspomnieniem odbierania mieszkańcom przez PRL-owskie władze prywatnych majątków. Może dlatego też, da się słyszeć głosy niezadowolenia i sprzeciwu wobec ponawianej podobno sporadycznie propozycji prywatyzacji tego terenu – przede wszystkim zaś „Domu Wędkarza.”

b.m.

niedziela, 9 lipca 2017

Kolejne życie Domu Młodego Robotnika



fot: Aleksandra Skóra

źródło: http://www.hermes.net.pl/wiadomosci/krakow/dom-mlodego-robotnika-w-nowej-hucie-zostanie-odnowiony-i-zagrodzony/


Na osiedlu Stalowym 16 w Nowej Hucie trwa remont. Rusztowania okalają monumentalny, czterokondygnacyjny budynek. „222 komfortowe mieszkania” - głosi napis na bannerze powieszonym na płocie. „Zamieszkaj w Modernity”.


Ten budynek to dawny Dom Młodego Robotnika [DMR] – miejsce tymczasowego (choć czasem długotrwale tymczasowego) pobytu młodych mężczyzn przybywających do pracy w Kombinacie. Oddany do użytku w 1951 roku, wraz z Zespołem Szkół Mechanicznych tworzył „bramę Nowej Huty” - imponujący zespół zabudowań, mający zapewne robić wrażenie na odwiedzających Hutę i utwierdzać ich w przekonaniu o sile systemu socjalistycznego.


W wyglądzie budynku uderza dbałość o detal – starannie wykończone zwieńczenia wysokich przejść, kolumnowe balustrady w oknach i na balkonach, wydatne gzymsy. Niegdyś we wnętrzu posadzki ułożone były w skomplikowane, geometryczne wzory. W dzisiejszych czasach wydaje się to nieintuicyjne – Dom Młodego Robotnika był przecież projektowany jako hotel robotniczy – miejsce przeznaczone do chwilowego pobytu, niemalże przenocowania przyjezdnych robotników, zanim znajdą oni mieszkanie na stałe.


W projekcie DMR daje się dostrzec, co przewija się w opiniach o Nowej Hucie jako całości – że była to dzielnica zaprojektowana dla ludzi. Choć zabudowania powstawały przy Kombinacie – buchającym czarnym, gryzącym dymem, hałaśliwym zespole zakładów przemysłowych – miały dobrze służyć pracującym tam robotnikom i pokazać im samym wartość ich i ich pracy. W przeciwieństwie do tego, jak to funkcjonowało w systemie, który socjalizm zastąpił, kolumnady i zdobienia miały być teraz dostępne dla wszystkich. Można sobie wyobrazić, jakie wrażenie robiły na chłopakach przyjeżdżających do Nowej Huty z różnych miejsc zniszczonej po wojnie Polski.


Zapewne dla wielu z tych młodych ludzi DMR był ważnym życiowym przystankiem. To miejsce podsumowuje i określa lata młodości. Grzegorz mieszkał w DMR przez 7 lat. Wspomina ten czas „ciepło”, uważa, że z trzema współlokatorami tworzyli „zgrany zespół”. Przywołuje z pamięci talony na jedzenie - „dekadówki”, które można było wykupić w znajdującej się w budynku stołówce. Było to rozwiązanie praktyczne – Grzegorz spuentował to słowami: „jak się kupiło talony na początku miesiąca, to nawet jak się przepiło wszystkie pieniądze, to przynajmniej było co jeść”. Warto zauważyć, że jeden z anonimowych wpisów na forum o Nowej Hucie określa doświadczenie życia tam zdecydowanie bardziej dosadnie: „wóda, sex & PRL”.


Od jednego z mieszkańców osiedla Stalowego dowiedziałam się, że potem budynek zajęła jedna z siedzib Ochotniczych Hufców Pracy, następnie Obrony Cywilnej. Do roku 2014 znajdowały się tam mieszkania komunalne oferowane potrzebującym ich pracownikom Kombinatu – szczególnie tym, którzy do Huty przyjechali z daleka.


Działające w budynku przedsięwzięcia zdawały się pełnić istotną rolę w życiu mieszkańców osiedla Stalowego. Krzysztof mieszka tam od ponad 30 lat. Wspomina, jak w latach dziewięćdziesiątych razem ze znajomymi wynajmowali znajdującą się tam salę gimnastyczną. Przywołuje z pamięci również świetlicę, w której za darmo można było na kilka godzin zostawić dzieci. Starsze małżeństwo, mieszkające w Nowej Hucie prawie od momentu jej powstania, tak jak i Grzegorz wspominają stołówkę, gdzie mieli zniżki z racji zatrudnienia w Kombinacie. Dużym sentymentem zdaje się cieszyć smażalnia ryb, jako miejsce spotkań z rodziną i znajomymi. Budynek DMR ma nawet dla mieszkańców osiedla Stalowego własne imię – skrót od pełnej nazwy wymawiają oni bowiem demer, co sprawia, że ustalenie, o które miejsce chodzi osobom nie stąd może sprawić problem.


Kiedy w budynku DMR znajdowały się mieszkania komunalne, przyjeżdżali tu ludzie z całej Polski i „było ciekawie”. Krzysztof o tamtych czasach mówi:„wtedy było życie”, „było lepiej niż teraz”. 


Wraz z przejęciem Kombinatu przez firmę Arcelor Mittal, ograniczeniem produkcji oraz redukcją zatrudnienia „skończyło się życie” DMR. Ostatecznie, podjęto decyzję o sprzedaży budynku. Lokatorom dano dwa lata na wyprowadzenie się. Znajdujące się w budynku przedsiębiorstwa zamknięto.


Budynek odkupiła spółka Bulwarowa Park. Postanowiono, że znajdzie się tu osiedle, któremu nadano nazwę Modernity. W porozumieniu z konserwatorem zabytków rozpoczął się remont. Spółka w materiałach reklamowych swoich mieszkań bardzo wyraźnie odnosi się do historyczności budynku, jak również do dyskursu o Nowej Hucie. Przedstawiciel spółki mówi, że nazwa Modernity to właśnie odwołanie do „połączenia starego z nowym”.


Budynek odnawiany jest w odniesieniu do wyjściowego projektu, a nie do faktycznego wyglądu Domu Młodego Robotnika z lat pięćdziesiątych. W związku z tym dobudowano dodatkowe, czwarte piętro oraz do fasad dodano sterczyny. 


Na stronie internetowej spółka reklamuje swoją „nowoczesną inwestycję mieszkaniową” jako oferującą mieszkańcom „niespotykaną solidność i komfort” z powodu „grubych ścian z prawdziwej cegły” i stropów „o wysokości od 2,65 do 3 metrów”, obszernych korytarzy oraz wind z każdego poziomu, i w której ma się „żyć ciszej i wygodniej”.


Odwołanie do grubych ścian z prawdziwej cegły to zapewne postawienie Modernity w kontraście do tego, co mówi się w ostatnich latach o „nowym budownictwie”, gdzie słychać, co sąsiedzi dwa piętra wyżej oglądają w telewizji i gdzie po roku pękają tynki. Wysokie stropy i szerokie korytarze to też prawdopodobnie opozycja względem stylu budowania współczesnych deweloperów, nastawionych na zysk, ograniczających w swoich inwestycjach każdą przestrzeń, której nie można sprzedać – takie jak klatki schodowe czy korytarze. Projektanci z lat pięćdziesiątych nie musieli przecież martwić się o pieniądze. Teraz ta postawa ma procentować - zarówno dla spółki Bulwarowa Park, jak i dla mieszkańców Modernity.


Pozostaje jeszcze kwestia grodzenia – przecież to nowoczesne g r o d z o n e osiedla są przedmiotem krytyki w ostatnich latach. W tym aspekcie jednak przedstawiciele spółki jak na razie milczą. Gdy, jakiś czas temu, na fakt ogrodzenia osiedla siatką mieszkańcy Huty zareagowali zaniepokojeniem, przedstawiciel biura Bulwarowa Park w wywiadzie dla „Dziennika Polskiego” uspokajał, że płot postawiony jest tylko na czas budowy. Podkreślał, że „nie zamierzamy się grodzić, chcemy dostosować się do otwartości Nowej Huty”. Oficjalnym uzasadnieniem jest fakt, że decydującym głosem w tej sprawie ma być konserwator zabytków.


Wydaje się, że jako społeczeństwo jesteśmy już znudzeni modą na zamknięte osiedla i szukamy jakiejś nowej wartości – czegoś, z czym można będzie się utożsamiać. Modernity daje możliwość zamieszkania w budynku znaczącym, będącym kiedyś „wizytówką Nowej Huty”. Wybudowane rok temu osiedle nie niesie za sobą takiej wartości symbolicznej. Niestety, nie udało mi się jeszcze porozmawiać z nowymi mieszkańcami Modernity, by zweryfikować te hipotezy.


Okoliczni mieszkańcy są zainteresowani tym, co dzieje się z budynkiem. Pytają o to robotników zajmujących się remontem DMR. Wpadają też czasem do Biura Sprzedaży Mieszkań, żeby podzielić się choćby tylko informacją, że kiedyś „tu mieszkałem”. 


Historia DMR jest żywa – budynek wypełni się teraz inną treścią, nowymi ludźmi - ale jest również nadal przeżywany przez swoich dawnych mieszkańców i świadków jego dawnych funkcji. Czasem jest to sentyment, tęsknota, a czasem trzeźwy osąd.


I tak, Grzegorz mówi, że to dobrze, że ma tam być osiedle. Mimo, że mieszka w Hucie, dowiedział się o tym ode mnie. „To dobry budynek do mieszkania”, podsumowuje. „Ma grube mury”.


To, że Nowa Huta jest modna, nie jest zapewne żadnym niebywałym odkryciem – już od kilku lat obserwujemy wzrost zainteresowania nią, jak również liczne inicjatywy kulturalne i społeczne w jej obrębie. Mówi się też o zmieniającej się strukturze społecznej dzielnicy. Młodzi ludzie zaczynają dostrzegać jej walory – dobrą infrastrukturę, duże przestrzenie, obecność parków i bliskość lasów. „Ciemny” obraz Nowej Huty, jako miejsca, gdzie można łatwo zostać okradzionym lub pobitym, zastępuje dyskurs „dzielnicy dla ludzi”. Jak w ten krajobraz wpisze się Modernity? Takie obserwacje dopiero przed nami.


a.b.