poniedziałek, 29 maja 2017

Między blokiem a mieszkankiem



     



Historia ta ma kilku bohaterów. Po pierwsze jest nim konkretny blok w Nowej Hucie. Z pozoru zwyczajny, stapiający się z resztą sąsiednich zabudowań - kolejny segment kamiennej obroży zamykających swój krąg na szyi kolejnego osiedla. Po drugie, są nim blokowi lokatorzy - mieszkańcy Nowej Huty. Tutejsi, przyjezdni, dorośli, młodzi, starzy, pracujący i uczący się, jedni rozmowni, drudzy skryci. Wszyscy mieszczą się na czterech piętrach w mieszkaniach, w których w części z nich widać zielone wnętrze jednego z nowohuckich osiedli.


Staję naprzeciw kamiennego łuku spajającego ze sobą dwa budynki. Po prawej lokale gastronomiczne. Po lewej apteka dźwigająca na swoich plecach zbiór mieszkań. Przekraczam osiedlową granicę. Towarzyszą mi zaparkowane samochody i odgłos czyichś rozmów, dobiegający z oddali. Przechodzę obok śpiących aut, zatrzymując się przed blokiem opatrzonym charakterystyczną liczbą. Przed budynkiem stoi śmietnik, dzielony kratą na pół. Oczywiście zamykany jest na klucz, żeby ktoś nie pozbył się swoich odpadów w cudzym kontenerze. Powietrze, nawet tu - zaraz przy kracie - pachnie lżej, niż w zadżumionym centrum Krakowa, z którego przyjechałem. Chce się oddychać, kiedy wokół przyjemnie szumią drzewa i pokaźna ilość krzewów. Po okolicy pałęta się niewiele bezpańskich śmieci podrywanych przez lekki wiatr. Reflektor promieni słonecznych błyska w oknach mieszkań, samochodów i szklanych butelek ustawionych gromadnie na tyłach śmietnika. Ktoś pozbył się jeszcze krzesła, starych mebli i brudnego dywanu.


Kilka kroków dzieli mnie od zrównania się z wiecznie otwartą bramą - wrotami prowadzącymi do wewnętrznego świata bloku, skrzętnie schowanego przed niezainteresowanym spojrzeniem. Wchodzę, naprzeciw mnie rzędy odświeżonych skrzynek na listy, korespondencję i ulotki. Wszystko zmienione w czyste, świeże i obmyte z tożsamości, ale myślę tak dlatego, że miałem szczęście wejść do bloku po raz pierwszy, kiedy ściany korytarzy pokrywała jeszcze niezliczona ilość napisów, postulatów, wycinków rapu, penisów, czy piłkarsko-klubowych deklaracji, tworzących swego rodzaju archiwum czy mapę “odcisków palców” autorów, których nie przyjdzie mi poznać. Była niezrozumiała, lecz fascynująca, kiedy wspinałem się powoli na wyższe piętra, zaintrygowany i zupełnie obcy w miejscu pełnym “gryzmołów” oraz zapachów mieszkań, używek i konkretnego rodzaju wydzielin. 


Wtedy, może nawet nieco onieśmielony, pożerałem wręcz wszelki przejaw naściennych grafik, pnąc się do góry poprzez ciche piętra. W powietrzu wisiały strzępy papierosowego dymu, za oknem ptactwo dokazywało skacząc między gałęziami drzew. Pamiętam, jak zastanawiałem się wtedy, czego i kogo strzegą pozamykane drzwi mieszkań. Kto kryje się za poszczególnymi numerami wypisanymi na drzwiczkach skrzynek pocztowych. Czy usłyszę jakąś opowieść kreślącą zarys czyjegoś życiorysu, kiedy postanowię podejść i spróbować przedostać się „na drugą stronę” numerowanych skrzynek? Minąłem nawet jakichś młodych mężczyzn palących przy oknie, którzy obrzucili mnie badawczym spojrzeniem, przerywając rozmowę. Jeden z nich miał na sobie białą bluzę i ciemne spodnie ortalionowe. Drugi postawił na koszulkę polo i dżinsy. Powiesiłem między nami krótkie „Dzień dobry”, nim wspiąłem się jeszcze wyżej, na czwarte piętro pod mieszkanie opatrzone dwucyfrową liczbą.


Wróćmy jednak do teraźniejszości i klatki schodowej zastanej dzisiaj. Jakiś czas temu ktoś musiał kazać ją odmalować, więc krząta się tutaj sporo mężczyzn. Z papierosami w ustach, uzbrojeni w malarskie przybory, odświeżają trzewia bloku z werwą godną murarzy powołujących do życia monumentalne nowohuckie zabudowania. Są rozmowni, otwarci na interakcję, a niektórzy z nich próbują nawiązać ze mną szybką rozmowę, sprytnie wplecioną pomiędzy puszki z farbami, czy polecenia wydawane kolegom. Ktoś pyta mnie: „Ooo, to Panie się wprowadzają?”, kiedy któryś raz pokonuję piętra bloku, by złożyć w mieszkaniu na górze kolejne pudła i kartony. Po prostu komuś pomagam i bardzo dziwię się, że w tak szybkim tempie naścienne „podpisy i odciski” giną bezpowrotnie pod mieszanką farb. „W końcu tu będzie porządnie” rzucił któryś z malarzy, pokrywając ścianę parteru warstwą nowej farby, bez pardonu zamazując hasła, rysunki, graffiti, napisy czy szkice - echa przeszłości, niemal wyryte w kamiennej powierzchni. Niektórzy mówią nieco więcej: „Trzeba to było w końcu zrobić, ileż można żyć w takich warunkach?” pyta jeden, nie czekając na odpowiedź. „Ile można w takim syfie?” zapytał drugi, przenosząc spore paczki w dalszą część korytarza na pierwszym piętrze. W powietrzu utrzymuje się chemiczny zapach farb i rozpuszczalników zmieszanych z papierosowym dymem. Na czwarte piętro odprowadza mnie ich śmiech, poprzetykany przekleństwami. 


Mieszkanko na czwartym piętrze można uznać za miniaturowe. Nienagannie białe ściany, zamykają mnie w jasnym kwadracie. Przestrzeń zapełniona jest kartonowymi pudłami i meblami, wstawionymi do środka w pośpiechu. Jestem świadkiem „narodzin” nowego mieszkańca, który powoli układa swoje prywatne rzeczy, próbuje zagadywać do mijających go „stałych bywalców” i za nic w świecie nie chce uwierzyć, że druga połowa jego życia rozpocznie się w Nowej Hucie na osiedlu, o którym słyszał same niepochlebne opinie. Jak każdy z nas na początku życiowej drogi jest nieporadny, a nawet onieśmielony otaczającą przestrzenią. Postanawiam podejść do okna, chcąc oglądnąć podwórko osiedla z innej perspektywy. Zawieszam spojrzenie na przestrzeni pełnej zieleni i placyku zabaw, który dzisiaj okupowany jest przez młodych ludzi. Niektórzy mają dzieci, inni dla odmiany przytulają puszki z piwem, czy puszczają strużki blado niebieskiego dymu. Słucham ich głosów, niesionych przez ciepłe powietrze ku ścianom sąsiednich bloków, choć nie wiem o czym rozmawiają. Któreś dziecko, uparcie dłubie w przerzedzonej trawie nieopodal zjeżdżalni i stołu do ping-ponga.


„Czarno to widzę” mówi nowy mieszkaniec, podchodząc do okna. Ogląda przez chwilę młodzież, zanim wraca do dalszego rozpakowywania się. Dziwi mnie to stwierdzenie, ponieważ mieszkanko przepełnia spokojem, pomimo kartonowego rozgardiaszu związanego z przeprowadzką. 


Jestem świadkiem transformacji. Klatka schodowa zmienia swoje oblicze szybciej, niż celebryci na rozkładówkach w kolorowej prasie dostępnej w kiosku za rogiem. Świeże pasy białej farby pochłaniają w swoim całunie kulturę klatki schodowej, tą mapę-świadectwo pełną odcisków palców i głosów ludzi, którzy postanowili pozostawić po sobie coś naściennego. Zmienia się również małe mieszkanko, zupełnie nowego lokatora. Meble powoli stają na swoich miejscach. W przedpokoju z wolna, bardzo ospale wyrasta kuchnia, a toaleta zyskała komplet ręczników i niewielką pralkę. Przy oknie ustawiam półkę, którą zajmie cały oddział zielonych roślin. Jeszcze fotografie, małe lusterko, a obok stół, po chwili przykryty niebieskim obrusem. Elementy znoszone, zagnieżdżają się w obcej, nowej przestrzeni, kiedy stawiam wodę na zaproponowaną herbatę. Słyszę, że na klatce schodowej gwar powoli przycicha. Książki, ubrania i tona szpargałów lądują na półkach szaf i nakastlika, z ulgą opuszczając kartonowy tłok. Czajnik klika, zalewam herbaciane szczury i zanoszę kubki na stół. Siadam i obserwuję jak przestrzeń reorganizuje się. Sącząc ziołowy napój, rozmawiamy o osiedlu, o bloku, o wszystkich nowościach, które spotkały dzisiaj mnie i nowego lokatora. Czas ucieka, a my wciąż dyskutujemy, rozkoszując się herbatą. Patrzę, jak „obce” - mieszkanie, miejsce, zamienia się w „swoje” - pełne zaprzyjaźnionego umeblowania i skrawków przeszłości. Pamiętam, że opuściłem je ze słowami: „Na pewno nie będzie najgorzej”.


Niedługo później, wychodzę przed blok, na wprost śmietnika równo podzielonego na jednakowe strony. Dobiega mnie odgłos młodzieży i dzieci. Nie wiem kim są ani o czym rozmawiają, zapełniając niewielki plac zabaw, jednak ich głos towarzyszy mi, dopóki nie przekroczę kamiennego łuku, goszczącego w tej chwili kilka napuszonych gołębi. Przekraczam granice osiedla, żegnając się w myślach z młodzieżą, śmietnikiem, brudnymi oknami mieszkań na parterze, ale przede wszystkim z malarzami i mieszkańcami - szczególnie tym jednym, który pewnie zastanawia się teraz, skąd weźmie coś na kolację i co zrobi, jeżeli ktoś zdecyduje się zapukać do jego drzwi, wiedziony ciekawością z powodu nowego współlokatora w bloku. Idę powoli na przystanek, gdzie złapię tramwaj w stronę Krakowa. Po chwili mknę już niebieskim „Krakowiakiem” wsłuchując się w wypowiadane przez automat nazwy przystanków. „Struga”, „Osiedle Kolorowe”, a niedługo potem „Czyżyny” żegnają mnie dyskretnie, zapraszając na kolejne spotkanie z Życiorysami mieszkańców Nowej Huty.


Co tam robiłem? Starałem się zapoznać z nowohucką przestrzenią. Chciałem, podobnie jak nowy lokator bloku, odnaleźć się w tych, z pozoru obcych i nieznanych mi realiach. Czy coś mnie zaskoczyło? Przede wszystkim, zieleń i cisza zmieszana ze spokojem. Spędzając czas w bloku oraz na urokliwym placyku zaraz obok śmietnika, zadawałem sobie wiele pytań, chcąc jak najlepiej zrozumieć nową przestrzeń, którą przyszło mi poznać. Kim są dla siebie nawzajem lokatorzy bloku? Czy tworzą hierarchię lub narzucają sobie odpowiednie i konkretne role oraz stanowiska? Czy blok posiada „złotą rączkę”, „plotkarę”, „Kociarę”, „Matkę Polkę”, „Psiarza”, „młodych byczków” oraz innych, z przypiętymi przez kogoś metkami? A może poszczególni mieszkańcy robią wszystko, by pozbyć się nadanych przez kogoś tożsamości, chcąc uciec przed orężem stereotypizacji? Czy darzą się sympatią, chcąc tworzyć i kultywować sąsiedzką społeczność, a może nie znoszą się, unikając rozmów na klatce schodowej? Wiem, że wiem niewiele. Praktycznie nic. Jednak nie zmniejsza to mojego apetytu i nie zniechęca mnie do powrotu. Do kolejnych odwiedzin na czwartym piętrze. Może uda mi się poznać któregoś z mieszkańców, zanim dopadną mnie demony pytań badawczych próbujące wkradać się do rozmów między herbatą a zaproponowanym obiadem? Czuję, że czeka mnie w tym miejscu wiele dobrego, pomimo nieco ponurej sławy, jaką cieszy się eksplorowany przeze mnie blok na nowohuckim osiedlu. Z niecierpliwością czekam na więcej, wiedząc, że wrócę tu prędzej, niż później. Przede mną dalsze losy mieszkańców oraz perypetie tej części Nowej Huty, na której zogniskowała się cała moja uwaga. 


Dźwięki Nowej Huty to nieodłączny element Życiorysów, na których tropie znalazłem się podczas oswajania bloku na jednym z nowohuckich osiedli. Zapisz dźwiękowy jest próbą głębszego odtworzenia struktury przestrzeni miejskiej, wnętrza bloku oraz samej drogi przebytej pomiędzy Hutą a centrum Krakowa.


m.j.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz